Trochę
się zdążyło już przeczytać, a trochę nie. Trochę było żal,
że tylko trochę, ale – bez przesady. To miało być spotkanie z
Hertą Müller,
czarną królową
nocy (black dress code)
i słów. Miała być
uczta, była. I to z drugiego rzędu, za 12 euro (w Haus der Berliner
Festspiele w ramach internationales literaturfestival Berlin).
Kolejki
do dwóch wejść na miejsce spotkania (Großer
Saal) ustawione już pół godziny wcześniej, różni ludzie
skłębieni (i ci
mniej chodliwi, i ci bardziej młodzi),
zazwyczaj rozmawiający, niecierpliwi w każdym wieku, udający
niemiecką porządność. Wpuszczeni wcześniej – do czerni, bardzo
Müllerowsko:
na scenie lekko podświetlony stół i w tle foto morza. Choć,
oczywiście, w trakcie spotkania wyświetlony został kolaż pisarki
(tytułowy, z omawianej tu książki).
Na
początek: owacje moje dla owacji – publiczność, usłyszawszy, że
moderatorka (Insa Wilke) jest świetną i uznaną krytyczką literatury,
zdobywczynią najważniejszej chyba nagrody w Niemczech dla krytyczek
i krytyków literackich, klaskała. Szacunek, którego nigdy za wiele
i którego w Polsce stanowczo za mało. Następnie: pierwsze słowa,
symptomatyczne, HM: „Ja, ich glaube...” („Tak, myślę...”).
Hochdeutsch Müller
z akcentem, germanistki z przeszłością, migrantki, konserwującej
językowo swoją osobną tożsamość.
I
później: ważne słowa, czasem
śmiech HM, komiczny
gest facepalmu
drobnej jednak kobiety (dłoń na czole, z uśmieszkiem), ale i
potknięcie moderatorki, która bardzo chciała zrównać pracę
dzisiejszych służb specjalnych w Niemczech czy CIA z komunistycznym
Securitate z Rumunii. A przecież Securitate jest nie od ochrony, ale
od zabijania. A Müller
– nie od śmieci, ale od klecenia. Słów.
Chociażby
jeszcze
to, chociażby tak: „Schreiben ist plausibel machen” („Pisać
to wyjaśniać”),
„Sprache ist eine Leine, mit den ich herum laufe” („Język
jest smyczą, z którą się obchodzę”)
czy „registrieren ist nicht
erzaehlen” („rejestrować
to nie opowiadać”)
I
na końcu, jak i na końcu książki jest naprawdę, o słowach. Z
kolaży i z tekstów. O słowach, które zawsze czekają w
szufladzie. I o surrealności życia i religii.
I
już moje na końcu zupełnym, powrotnym, poczucie surrealności
życia (i miłości): gdy mnie żegna pewien pan swoim bezdomnym
całusem z długich palców, pozwalając
mi odjechać w siną dal, znaczy – do domu.
„Mein
Vaterland war ein Apfelkern”. Mein nicht. I dlatego pewnie, między
innymi, warto dla tej książki-rozmowy zarwać noc, ja właśnie idę zarywać. I jeść – jak mała Herta - rośliny, tylko
metaforycznie.
__________________________________
Ein
bisschen hat man schon etwas gelesen und ein bisschen noch nicht. Ein
bisschen tut es mir leid, daß
es nur ein bisschen war,
aber – ungelogen. Das sollte doch ein Treffen mit Herta Müller
sein, der schwarze Könign
der Nacht (black dress code) und Wörter.
Es soll ein Genuss sein und so war es. Und sogar schon aus der zweite
Reihe, für
12 Euro (im Haus der Berliner Festspiele, als Teil den
internationalen literaturfestival Berlin).
Die
Warteschlangen zum zwei Türen
zum Großer
Saal anstehende schon eine halbe Stunde bevor, verschiedene Menschen
zusammenballende (die weniger gehende und die mehr jung), gewöhnlich
sprechende, ungeduldige in jedem Alter, vortäuschende
germanische Ordentlichkeit. Hereinlassende schon früher
– ins Schwarze, also sehr Müllerisch:
auf der Bühne
nur etwas beleuchtender Tisch und im Hintergrund ein Foto vom Meer.
Aber, natürlich,
im Lauf des Treffens wurde es Hertas collage ercheint (es dem Titel
des Buches herausgezogen).
Am
Anfang: meine Ovation für
die Ovation – das Publikum, das gehört
hat, dass die Moderatorin (Insa Wilke) sehr gute und preisgekrönnte
mit der beste
Preis
für
Kritiker
Literaturkritikerin ist, hat geklatscht. Die
Achtung, der nie zu viel ist und der in Polen in diesem literarischen
Bereich viel zu wenig ist. Nächstens:
erste Wörter
von HM, so symptomatisch: „Ja, ich glaube...”. Hochdeutsch Müller
nicht akzentfrei, der Germanistin mit der Vergangenheit, der
Migrantin, bewahrtender ihre eigene Identität
so durch die Aus/Sprache.
Und
später:
wichtige Wörter,
manchmal Lachen von HM, ein komischer facepalm-Gest dieser kleiner
Frau (Hand auf dem Stirn, mit dem Grinsen), aber auch ein Fehltritt
der Moderatorin, die sehr die Arbeit heutigen Inlandsgeheimdienst
oder CIA mit damaligen Securitate aus Romänien
vergleichen wollte. Und jedoch kommt Securitate nicht von schützen,
sondern von schiessen. Und Müller
– kommt doch nicht
vom Müll,
sondern vom
Klittern. Klittern die Wörter.
Wenn
auch das, wenn auch so: „Schreiben ist plausibel machen”,
„Sprache ist eine Leine,
mit den ich herum laufe”
oder „registrieren ist
nicht
erzaehlen”.
Und
am Ende, genauso wie am Ende des Buches wirklicht ist, wurde über
Wörter
gesprochen. Über
Wörter,
die immer im Schublade warten. Und über
Surrealität
des Lebens und der Religion.
Und
noch mein, schon ganz am Ende, Gefühl
der Surrealität
des Lebens (und der Liebe): wenn mich verabchiedet ein Mann mit
seinem obdachlosigen Kuss von langen Finger, erlaubtend mir
hinfahren, also – zurück
nach Hause.
„Mein
Vaterland war ein Apfelkern”. Mein nicht. Und vielleicht deswegen,
unter anderem, ist das Buch lesenswert und für
dem Buch die ganze Nacht verlieren (so mache ich jetzt gleich). Und gut ist es noch dazu einige Pflanzen - genauso wie kleine Herta - zu essen, jetzt aber metaphorisch.