Flâneuse in Berlin
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
niedziela, 7 grudnia 2014
Panikara | Frau Panikmacherin
Brygida Helbig, ***, [w:] Hilfe, Wydaw. FORMA, Szczecin 2010, s. 50.
Sczytywywanie Berlina. || Gegenlesen der Stadt Berlin
poniedziałek, 17 listopada 2014
"Schreiben ist plausibel machen"
Trochę
się zdążyło już przeczytać, a trochę nie. Trochę było żal,
że tylko trochę, ale – bez przesady. To miało być spotkanie z
Hertą Müller,
czarną królową
nocy (black dress code)
i słów. Miała być
uczta, była. I to z drugiego rzędu, za 12 euro (w Haus der Berliner
Festspiele w ramach internationales literaturfestival Berlin).
Kolejki
do dwóch wejść na miejsce spotkania (Großer
Saal) ustawione już pół godziny wcześniej, różni ludzie
skłębieni (i ci
mniej chodliwi, i ci bardziej młodzi),
zazwyczaj rozmawiający, niecierpliwi w każdym wieku, udający
niemiecką porządność. Wpuszczeni wcześniej – do czerni, bardzo
Müllerowsko:
na scenie lekko podświetlony stół i w tle foto morza. Choć,
oczywiście, w trakcie spotkania wyświetlony został kolaż pisarki
(tytułowy, z omawianej tu książki).
Na
początek: owacje moje dla owacji – publiczność, usłyszawszy, że
moderatorka (Insa Wilke) jest świetną i uznaną krytyczką literatury,
zdobywczynią najważniejszej chyba nagrody w Niemczech dla krytyczek
i krytyków literackich, klaskała. Szacunek, którego nigdy za wiele
i którego w Polsce stanowczo za mało. Następnie: pierwsze słowa,
symptomatyczne, HM: „Ja, ich glaube...” („Tak, myślę...”).
Hochdeutsch Müller
z akcentem, germanistki z przeszłością, migrantki, konserwującej
językowo swoją osobną tożsamość.
I
później: ważne słowa, czasem
śmiech HM, komiczny
gest facepalmu
drobnej jednak kobiety (dłoń na czole, z uśmieszkiem), ale i
potknięcie moderatorki, która bardzo chciała zrównać pracę
dzisiejszych służb specjalnych w Niemczech czy CIA z komunistycznym
Securitate z Rumunii. A przecież Securitate jest nie od ochrony, ale
od zabijania. A Müller
– nie od śmieci, ale od klecenia. Słów.
Chociażby
jeszcze
to, chociażby tak: „Schreiben ist plausibel machen” („Pisać
to wyjaśniać”),
„Sprache ist eine Leine, mit den ich herum laufe” („Język
jest smyczą, z którą się obchodzę”)
czy „registrieren ist nicht
erzaehlen” („rejestrować
to nie opowiadać”)
I
na końcu, jak i na końcu książki jest naprawdę, o słowach. Z
kolaży i z tekstów. O słowach, które zawsze czekają w
szufladzie. I o surrealności życia i religii.
I
już moje na końcu zupełnym, powrotnym, poczucie surrealności
życia (i miłości): gdy mnie żegna pewien pan swoim bezdomnym
całusem z długich palców, pozwalając
mi odjechać w siną dal, znaczy – do domu.
„Mein
Vaterland war ein Apfelkern”. Mein nicht. I dlatego pewnie, między
innymi, warto dla tej książki-rozmowy zarwać noc, ja właśnie idę zarywać. I jeść – jak mała Herta - rośliny, tylko
metaforycznie.
__________________________________
Ein
bisschen hat man schon etwas gelesen und ein bisschen noch nicht. Ein
bisschen tut es mir leid, daß
es nur ein bisschen war,
aber – ungelogen. Das sollte doch ein Treffen mit Herta Müller
sein, der schwarze Könign
der Nacht (black dress code) und Wörter.
Es soll ein Genuss sein und so war es. Und sogar schon aus der zweite
Reihe, für
12 Euro (im Haus der Berliner Festspiele, als Teil den
internationalen literaturfestival Berlin).
Die
Warteschlangen zum zwei Türen
zum Großer
Saal anstehende schon eine halbe Stunde bevor, verschiedene Menschen
zusammenballende (die weniger gehende und die mehr jung), gewöhnlich
sprechende, ungeduldige in jedem Alter, vortäuschende
germanische Ordentlichkeit. Hereinlassende schon früher
– ins Schwarze, also sehr Müllerisch:
auf der Bühne
nur etwas beleuchtender Tisch und im Hintergrund ein Foto vom Meer.
Aber, natürlich,
im Lauf des Treffens wurde es Hertas collage ercheint (es dem Titel
des Buches herausgezogen).
Am
Anfang: meine Ovation für
die Ovation – das Publikum, das gehört
hat, dass die Moderatorin (Insa Wilke) sehr gute und preisgekrönnte
mit der beste
Preis
für
Kritiker
Literaturkritikerin ist, hat geklatscht. Die
Achtung, der nie zu viel ist und der in Polen in diesem literarischen
Bereich viel zu wenig ist. Nächstens:
erste Wörter
von HM, so symptomatisch: „Ja, ich glaube...”. Hochdeutsch Müller
nicht akzentfrei, der Germanistin mit der Vergangenheit, der
Migrantin, bewahrtender ihre eigene Identität
so durch die Aus/Sprache.
Und
später:
wichtige Wörter,
manchmal Lachen von HM, ein komischer facepalm-Gest dieser kleiner
Frau (Hand auf dem Stirn, mit dem Grinsen), aber auch ein Fehltritt
der Moderatorin, die sehr die Arbeit heutigen Inlandsgeheimdienst
oder CIA mit damaligen Securitate aus Romänien
vergleichen wollte. Und jedoch kommt Securitate nicht von schützen,
sondern von schiessen. Und Müller
– kommt doch nicht
vom Müll,
sondern vom
Klittern. Klittern die Wörter.
Wenn
auch das, wenn auch so: „Schreiben ist plausibel machen”,
„Sprache ist eine Leine,
mit den ich herum laufe”
oder „registrieren ist
nicht
erzaehlen”.
Und
am Ende, genauso wie am Ende des Buches wirklicht ist, wurde über
Wörter
gesprochen. Über
Wörter,
die immer im Schublade warten. Und über
Surrealität
des Lebens und der Religion.
Und
noch mein, schon ganz am Ende, Gefühl
der Surrealität
des Lebens (und der Liebe): wenn mich verabchiedet ein Mann mit
seinem obdachlosigen Kuss von langen Finger, erlaubtend mir
hinfahren, also – zurück
nach Hause.
„Mein
Vaterland war ein Apfelkern”. Mein nicht. Und vielleicht deswegen,
unter anderem, ist das Buch lesenswert und für
dem Buch die ganze Nacht verlieren (so mache ich jetzt gleich). Und gut ist es noch dazu einige Pflanzen - genauso wie kleine Herta - zu essen, jetzt aber metaphorisch.
środa, 12 listopada 2014
Poranne wyścigi ze sobą na rowerze, poranne wygrane (we mgle):
Britzer Mühle
[http://www.britzermuehle.de/bm/restaurant/ueber-uns/historie.php; Buckower Damm 130, 12349 Berlin].
Die morgendliche Wettläufe mit sich selbst - auf dem Fahrrad, ein morgendliche Sieg (im Nebel): die Britzer Mühle [http://www.britzermuehle.de/bm/restaurant/ueber-uns/historie.php; Buckower Damm 130, 12349 Berlin].
Britzer Mühle
[http://www.britzermuehle.de/bm/restaurant/ueber-uns/historie.php; Buckower Damm 130, 12349 Berlin].
___________________________
czwartek, 6 listopada 2014
Spod dachu, z wnętrza // Unter dem Dach, aus dem Innenraum
Zanim się zacznie życie tak naprawdę, trzeba pozałatwiać najważniejsze sprawy. Flaneuse to przecież zwyczajna istota z krwi i kości, która chodzi wtedy, kiedy może.
Na razie więc wyraźnie rysuje się taki podział: życie użyteczne (Ocimum basilicum) przed istnieniem dla przyjemności (Acer platanoides).
Na razie więc wyraźnie rysuje się taki podział: życie użyteczne (Ocimum basilicum) przed istnieniem dla przyjemności (Acer platanoides).
________________________________________
Bevor wurde das echte Leben starten,
muß mann die wichtigste Sachen
noch erledigen. Flaneuse ist doch eine übliche Person von Fleisch
und Blut, die dann promeniert, wann sie kann.
Zurzeit
wird sichtbar solche Linie: das pragmatische Leben (Ocimum
basilicum) steht vor
das Leben für Vergnügen (Acer
platanoides).
środa, 29 października 2014
Herstories. Raczej Else L-S || Herstories. Eher Else L-S
Zimno, pociąganie tylko nosem. Więc: ogrzewanie tymczasowe:
I bardziej wtedy Elske Laske-Schüler (sto lat temu w Berlinie kryjąca się przed zimnem pod kołdrą) niż Sylvia Plath (in extremis: z głową w piekarniku).
Kalt, anziehende nur mit der Nase (durch die Nase einziehend). Also: solche provisorische Heizung:
Und damals bin ich/sei man viel mehr Elske Laske-Schüler (vor hundert Jahren in Berlin versteckende sich vor die Kälte unter die Bettdecke) als Sylvia Plath (in extremis: mit dem Kopf im Backofen).
I bardziej wtedy Elske Laske-Schüler (sto lat temu w Berlinie kryjąca się przed zimnem pod kołdrą) niż Sylvia Plath (in extremis: z głową w piekarniku).
___________
Kalt, anziehende nur mit der Nase (durch die Nase einziehend). Also: solche provisorische Heizung:
Und damals bin ich/sei man viel mehr Elske Laske-Schüler (vor hundert Jahren in Berlin versteckende sich vor die Kälte unter die Bettdecke) als Sylvia Plath (in extremis: mit dem Kopf im Backofen).
wtorek, 28 października 2014
25/26 października, na granicy czasu || 25/26 Oktober, auf der Grenze der Zeit
(I am fucking good
Berlinerin Frida Kahlo and Berliner Friedrich Hundertwasser!* Z taką wanną
– turkusowo-zieloną – można zawojować świat.)
Wszystko łatwiej się klaruje w czasie mocno usensowionym: w
nocy, pod kołdrą, na granicy czasu (zaraz czas letni będzie czasem zimowym, z naddatkiem
czasu, godziną snu więcej). Kiedy wówczas zaczyna się życie w Berlinie (data
raczej przypadkowa i nagła), przemiana
jest pierwszą egzystencjalną myślą. Ta Kafkowska również, przypomniana ze
słuchowiska Dwójki, które się lubiło bardzo i które daje tę myśl przyjemną, że
będzie się tu miało – w całym mieszkaniu – radio dla siebie.
Że będzie to zupełnie nowy wyjazd i nowe życie, że będzie to
jeszcze bardziej dojrzałe niż dotychczas, uświadomiła mi pionierskość akcji
przybycia na dworzec autobusowy: pierwszy raz się spóźniłam, ale jednak
zdążyłam, jednak mnie zabrano – moje bagaże, których zrobiło się trochę więcej i
trochę ciężej niż oszacowałam – zielonym autobusem do stolicy. Pożegnanie z M.
bardzo melancholijne, szaruga i mżawka, i zatonięcie we śnie. I w trakcie jazdy
prawie przeczytana mała książka innej Susanny (ostatnie dwie strony muszą się
skończyć w Berlinie, łączniczki światów), chłopięco-dojrzewająca, smutna,
piękna, kupiona za połówkę euro w małym antykwariacie na Neukölln ponad miesiąc
temu, kiedy przyjechałam tylko niby się szkolić (również z życia); dzięki, K.,
za to świetne miejsce noclegowe.
To całe tu, co się dzieje, to też kolejna faza mojej
feministycznej krytyki i praktyki, dojrzewam i obracam się w sobie: oto już nie
własny pokój Woolfiański, ale – własne mieszkanie. Przecież jest tyle do
napisania, do pomyślenia, do przeżycia. Udało mi się jakby przypadkiem,
szczęśliwie: przyjechałam objuczona bagażami, by obejrzeć lokum, i już tu zostałam.
Traf tak szczęśliwy, że na końcu dnia ręce mi się trzęsły. Czas zatrzęsnąć
światem.
No i - dzięki za pomoc tym pomagającym!
Tylko kolor domu niekoniecznie zachwyca:
* À propos bad words, tych really bad words - video z dziewczynkami walczącymi ze złem nierówności, itd. [Potty-Mouthed Princesses Drop F-Bombs for Feminism by FCKH8.com]:
_____________________________________________
<<I am fucking good Berlinerin Frida Kahlo and
Berliner Friedrich Hundertwasser*>>. Mit solcher Badewanne – türkis-blau – kann
man das Leben beherrschen.
Alles kann man besser sich erklären in der vollen
vom Sinn Zeit: in der Nacht, unter dem Decke, auf der Grenze der Zeit (in
kurzem Sommerzeit verwechselt sich zu Winterzeit, mit dem Überschuss der Zeit,
eine Schlafstunde mehr). Wenn damals beginnt man seines Leben in Berlin (die
Datum war aber eher zufällig genommen und schon etwas plötzlich), eine Wandlung
ist da die erste existentielle Gedanke. Diese von Kafka auch, die von dem Hörspiel
aus Polskie Radio Dwójka erinnert wurde, die mochte man echt sehr und die eine
nette Gedanke gibt, daß das Radio hier – in der ganzen Wohnung – für sich
selbst sein wird.
Daß das total neue Abfahrt und neues Leben sein
wird, daß das noch mehr reif sein würde, macht mich bewusst die ganze
Pionieraktion mit meiner Ankunft dahin, zum Bahnhof: zum ersten Mal war ich zu
spät (vor der Reise), aber trotzdem – habe ich das geschafft, wurde ich – ich
und mein Gepäck, die schon größer und schwerer geworden wurde, als habe ich
gedacht – sowieso durch den grünen Bus nach der Haupstadt mitgenommen. Der
Abschied mit M. – sehr melancholisch, Sauwetter und Nieselregen, und schon am
Anfang die Tauchen im Schlafen. Und während des Fahrts fast gelesenes Buch von
einer anderer Susanne (die letzte zwei Seiten müssen in Berlin gelesen sein,
die zwei Meldegängerinnen den Welten), so „jung-reif“, traurige, schöne, für
nur halbes Euro in einem kleinem Antiquariat in Neukölln vor etwa einem Monat
gekauft, damals, wann bin ich nach Berlin gefahren, um an einer Schulung
teilzunehmen (ne Schulung des Lebens auch); danke, K., für das tolle Übernachtungsort.
Das Ganze, was sich hier passiert, ist auch dazu
meine neue Phase meiner feministische Kritik und Praxis, werde ich immer reif
und dazu kehre ich mich um: das ist schon nicht mehr nur ein eigenes Zimmer von
Woolf, sondern – eine ganze Wohnung. Doch ist es so viel zu schreiben, zu
denken, zu erleben. Damit habe ich Glück gehabt, potentiell zufällig: bin ich
hierher angekommen, beladende dem Gepäck, um das Lokum anzuschauen, und so bin
ich schon da geblieben.
Glück war aber so überglücklich, daß meine Hände (wegen
der Erregung und wegen der Müdigkeit) am Ende des Tages haben gezittert. Jetzt
ist die Zeit, um die Welt zu zittern lassen/machen.
Danke schön allen
Leuten, die irgendwie helfen wollten oder geholfen haben!
Nur die Farbe vom Haus kann nicht bezaubern.
* À
propos bad words, diesen really
bad words - Video mit
tollen Mädels, die mit der Böse der Ungerechtigkeit kämpfen: [Potty-Mouthed Princesses Drop F-Bombs for
Feminism by FCKH8.com]:
Subskrybuj:
Posty (Atom)