niedziela, 7 grudnia 2014

poniedziałek, 17 listopada 2014

"Schreiben ist plausibel machen"


Trochę się zdążyło już przeczytać, a trochę nie. Trochę było żal, że tylko trochę, ale – bez przesady. To miało być spotkanie z Hertą Müller, czarną królową nocy (black dress code) i słów. Miała być uczta, była. I to z drugiego rzędu, za 12 euro (w Haus der Berliner Festspiele w ramach internationales literaturfestival Berlin).

Kolejki do dwóch wejść na miejsce spotkania (Großer Saal) ustawione już pół godziny wcześniej, różni ludzie skłębieni (i ci mniej chodliwi, i ci bardziej młodzi), zazwyczaj rozmawiający, niecierpliwi w każdym wieku, udający niemiecką porządność. Wpuszczeni wcześniej – do czerni, bardzo Müllerowsko: na scenie lekko podświetlony stół i w tle foto morza. Choć, oczywiście, w trakcie spotkania wyświetlony został kolaż pisarki (tytułowy, z omawianej tu książki).

Na początek: owacje moje dla owacji – publiczność, usłyszawszy, że moderatorka (Insa Wilke) jest świetną i uznaną krytyczką literatury, zdobywczynią najważniejszej chyba nagrody w Niemczech dla krytyczek i krytyków literackich, klaskała. Szacunek, którego nigdy za wiele i którego w Polsce stanowczo za mało. Następnie: pierwsze słowa, symptomatyczne, HM: „Ja, ich glaube...” („Tak, myślę...”). Hochdeutsch Müller z akcentem, germanistki z przeszłością, migrantki, konserwującej językowo swoją osobną tożsamość.

I później: ważne słowa, czasem śmiech HM, komiczny gest facepalmu drobnej jednak kobiety (dłoń na czole, z uśmieszkiem), ale i potknięcie moderatorki, która bardzo chciała zrównać pracę dzisiejszych służb specjalnych w Niemczech czy CIA z komunistycznym Securitate z Rumunii. A przecież Securitate jest nie od ochrony, ale od zabijania. A Müller – nie od śmieci, ale od klecenia. Słów.

Chociażby jeszcze to, chociażby tak: „Schreiben ist plausibel machen” („Pisać to wyjaśniać”), „Sprache ist eine Leine, mit den ich herum laufe” („Język jest smyczą, z którą się obchodzę”) czy „registrieren ist nicht erzaehlen” („rejestrować to nie opowiadać”)

I na końcu, jak i na końcu książki jest naprawdę, o słowach. Z kolaży i z tekstów. O słowach, które zawsze czekają w szufladzie. I o surrealności życia i religii.

I już moje na końcu zupełnym, powrotnym, poczucie surrealności życia (i miłości): gdy mnie żegna pewien pan swoim bezdomnym całusem z długich palców, pozwalając mi odjechać w siną dal, znaczy – do domu.

Mein Vaterland war ein Apfelkern”. Mein nicht. I dlatego pewnie, między innymi, warto dla tej książki-rozmowy zarwać noc, ja właśnie idę zarywać. I jeść – jak mała Herta - rośliny, tylko metaforycznie. 


__________________________________

Ein bisschen hat man schon etwas gelesen und ein bisschen noch nicht. Ein bisschen tut es mir leid, daß es nur ein bisschen war, aber – ungelogen. Das sollte doch ein Treffen mit Herta Müller sein, der schwarze Könign der Nacht (black dress code) und Wörter. Es soll ein Genuss sein und so war es. Und sogar schon aus der zweite Reihe, für 12 Euro (im Haus der Berliner Festspiele, als Teil den internationalen literaturfestival Berlin).

Die Warteschlangen zum zwei Türen zum Großer Saal anstehende schon eine halbe Stunde bevor, verschiedene Menschen zusammenballende (die weniger gehende und die mehr jung), gewöhnlich sprechende, ungeduldige in jedem Alter, vortäuschende germanische Ordentlichkeit. Hereinlassende schon früher – ins Schwarze, also sehr Müllerisch: auf der Bühne nur etwas beleuchtender Tisch und im Hintergrund ein Foto vom Meer. Aber, natürlich, im Lauf des Treffens wurde es Hertas collage ercheint (es dem Titel des Buches herausgezogen).

Am Anfang: meine Ovation für die Ovation – das Publikum, das gehört hat, dass die Moderatorin (Insa Wilke) sehr gute und preisgekrönnte mit der beste Preis für Kritiker Literaturkritikerin ist, hat geklatscht. Die Achtung, der nie zu viel ist und der in Polen in diesem literarischen Bereich viel zu wenig ist. Nächstens: erste Wörter von HM, so symptomatisch: „Ja, ich glaube...”. Hochdeutsch Müller nicht akzentfrei, der Germanistin mit der Vergangenheit, der Migrantin, bewahrtender ihre eigene Identität so durch die Aus/Sprache.

Und später: wichtige Wörter, manchmal Lachen von HM, ein komischer facepalm-Gest dieser kleiner Frau (Hand auf dem Stirn, mit dem Grinsen), aber auch ein Fehltritt der Moderatorin, die sehr die Arbeit heutigen Inlandsgeheimdienst oder CIA mit damaligen Securitate aus Romänien vergleichen wollte. Und jedoch kommt Securitate nicht von schützen, sondern von schiessen. Und Müller – kommt doch nicht vom Müll, sondern vom Klittern. Klittern die Wörter.

Wenn auch das, wenn auch so: „Schreiben ist plausibel machen”, „Sprache ist eine Leine, mit den ich herum laufe” oder „registrieren ist nicht erzaehlen”.

Und am Ende, genauso wie am Ende des Buches wirklicht ist, wurde über Wörter gesprochen. Über Wörter, die immer im Schublade warten. Und über Surrealität des Lebens und der Religion.

Und noch mein, schon ganz am Ende, Gefühl der Surrealität des Lebens (und der Liebe): wenn mich verabchiedet ein Mann mit seinem obdachlosigen Kuss von langen Finger, erlaubtend mir hinfahren, also – zurück nach Hause.

Mein Vaterland war ein Apfelkern”. Mein nicht. Und vielleicht deswegen, unter anderem, ist das Buch lesenswert und für dem Buch die ganze Nacht verlieren (so mache ich jetzt gleich). Und gut ist es noch dazu einige Pflanzen - genauso wie kleine Herta - zu essen, jetzt aber metaphorisch.

środa, 12 listopada 2014

Poranne wyścigi ze sobą na rowerze, poranne wygrane (we mgle):  
Britzer Mühle 
[http://www.britzermuehle.de/bm/restaurant/ueber-uns/historie.php; Buckower Damm 130, 12349 Berlin].



___________________________

Die morgendliche Wettläufe mit sich selbst - auf dem Fahrrad, ein morgendliche Sieg (im Nebel): die Britzer Mühle [http://www.britzermuehle.de/bm/restaurant/ueber-uns/historie.php; Buckower Damm 130, 12349 Berlin].

czwartek, 6 listopada 2014

Spod dachu, z wnętrza // Unter dem Dach, aus dem Innenraum

Zanim się zacznie życie tak naprawdę, trzeba pozałatwiać najważniejsze sprawy. Flaneuse to przecież zwyczajna istota z krwi i kości, która chodzi wtedy, kiedy może.

Na razie więc wyraźnie rysuje się taki podział: życie użyteczne (Ocimum basilicum) przed istnieniem dla przyjemności (Acer platanoides).


 ________________________________________

Bevor wurde das echte Leben starten, muß mann die wichtigste Sachen noch erledigen. Flaneuse ist doch eine übliche Person von Fleisch und Blut, die dann promeniert, wann sie kann.

Zurzeit wird sichtbar solche Linie: das pragmatische Leben (Ocimum basilicum) steht vor das Leben für Vergnügen (Acer platanoides).

środa, 29 października 2014

Herstories. Raczej Else L-S || Herstories. Eher Else L-S

Zimno, pociąganie tylko nosem. Więc: ogrzewanie tymczasowe:



I bardziej wtedy Elske Laske-Schüler (sto lat temu w Berlinie kryjąca się przed zimnem pod kołdrą) niż Sylvia Plath (in extremis: z głową w piekarniku).


___________

Kalt, anziehende nur mit der Nase (durch die Nase einziehend). Also: solche provisorische Heizung:

Und damals bin ich/sei man viel mehr Elske Laske-Schüler (vor hundert Jahren in Berlin versteckende sich vor die Kälte unter die Bettdecke) als Sylvia Plath (in extremis: mit dem Kopf im Backofen).

wtorek, 28 października 2014

25/26 października, na granicy czasu || 25/26 Oktober, auf der Grenze der Zeit

(I am fucking good Berlinerin Frida Kahlo and Berliner Friedrich Hundertwasser!* Z taką wanną – turkusowo-zieloną – można zawojować świat.)


Wszystko łatwiej się klaruje w czasie mocno usensowionym: w nocy, pod kołdrą, na granicy czasu (zaraz czas letni będzie czasem zimowym, z naddatkiem czasu, godziną snu więcej). Kiedy wówczas zaczyna się życie w Berlinie (data raczej przypadkowa i nagła), przemiana jest pierwszą egzystencjalną myślą. Ta Kafkowska również, przypomniana ze słuchowiska Dwójki, które się lubiło bardzo i które daje tę myśl przyjemną, że będzie się tu miało – w całym mieszkaniu – radio dla siebie.

Że będzie to zupełnie nowy wyjazd i nowe życie, że będzie to jeszcze bardziej dojrzałe niż dotychczas, uświadomiła mi pionierskość akcji przybycia na dworzec autobusowy: pierwszy raz się spóźniłam, ale jednak zdążyłam, jednak mnie zabrano – moje bagaże, których zrobiło się trochę więcej i trochę ciężej niż oszacowałam – zielonym autobusem do stolicy. Pożegnanie z M. bardzo melancholijne, szaruga i mżawka, i zatonięcie we śnie. I w trakcie jazdy prawie przeczytana mała książka innej Susanny (ostatnie dwie strony muszą się skończyć w Berlinie, łączniczki światów), chłopięco-dojrzewająca, smutna, piękna, kupiona za połówkę euro w małym antykwariacie na Neukölln ponad miesiąc temu, kiedy przyjechałam tylko niby się szkolić (również z życia); dzięki, K., za to świetne miejsce noclegowe.

To całe tu, co się dzieje, to też kolejna faza mojej feministycznej krytyki i praktyki, dojrzewam i obracam się w sobie: oto już nie własny pokój Woolfiański, ale – własne mieszkanie. Przecież jest tyle do napisania, do pomyślenia, do przeżycia. Udało mi się jakby przypadkiem, szczęśliwie: przyjechałam objuczona bagażami, by obejrzeć lokum, i już tu zostałam. 

Traf tak szczęśliwy, że na końcu dnia ręce mi się trzęsły. Czas zatrzęsnąć światem.


No i - dzięki za pomoc tym pomagającym!

Tylko kolor domu niekoniecznie zachwyca:


À propos bad words, tych really bad words - video z dziewczynkami walczącymi ze złem nierówności, itd. [Potty-Mouthed Princesses Drop F-Bombs for Feminism by FCKH8.com]: 

_____________________________________________


<<I am fucking good Berlinerin Frida Kahlo and Berliner Friedrich Hundertwasser*>>. Mit solcher Badewanne – türkis-blau – kann man das Leben beherrschen.

Alles kann man besser sich erklären in der vollen vom Sinn Zeit: in der Nacht, unter dem Decke, auf der Grenze der Zeit (in kurzem Sommerzeit verwechselt sich zu Winterzeit, mit dem Überschuss der Zeit, eine Schlafstunde mehr). Wenn damals beginnt man seines Leben in Berlin (die Datum war aber eher zufällig genommen und schon etwas plötzlich), eine Wandlung ist da die erste existentielle Gedanke. Diese von Kafka auch, die von dem Hörspiel aus Polskie Radio Dwójka erinnert wurde, die mochte man echt sehr und die eine nette Gedanke gibt, daß das Radio hier – in der ganzen Wohnung – für sich selbst sein wird.

Daß das total neue Abfahrt und neues Leben sein wird, daß das noch mehr reif sein würde, macht mich bewusst die ganze Pionieraktion mit meiner Ankunft dahin, zum Bahnhof: zum ersten Mal war ich zu spät (vor der Reise), aber trotzdem – habe ich das geschafft, wurde ich – ich und mein Gepäck, die schon größer und schwerer geworden wurde, als habe ich gedacht – sowieso durch den grünen Bus nach der Haupstadt mitgenommen. Der Abschied mit M. – sehr melancholisch, Sauwetter und Nieselregen, und schon am Anfang die Tauchen im Schlafen. Und während des Fahrts fast gelesenes Buch von einer anderer Susanne (die letzte zwei Seiten müssen in Berlin gelesen sein, die zwei Meldegängerinnen den Welten), so „jung-reif“, traurige, schöne, für nur halbes Euro in einem kleinem Antiquariat in Neukölln vor etwa einem Monat gekauft, damals, wann bin ich nach Berlin gefahren, um an einer Schulung teilzunehmen (ne Schulung des Lebens auch); danke, K., für das tolle Übernachtungsort.

Das Ganze, was sich hier passiert, ist auch dazu meine neue Phase meiner feministische Kritik und Praxis, werde ich immer reif und dazu kehre ich mich um: das ist schon nicht mehr nur ein eigenes Zimmer von Woolf, sondern – eine ganze Wohnung. Doch ist es so viel zu schreiben, zu denken, zu erleben. Damit habe ich Glück gehabt, potentiell zufällig: bin ich hierher angekommen, beladende dem Gepäck, um das Lokum anzuschauen, und so bin ich schon da geblieben.

Glück war aber so überglücklich, daß meine Hände (wegen der Erregung und wegen der Müdigkeit) am Ende des Tages haben gezittert. Jetzt ist die Zeit, um die Welt zu zittern lassen/machen.  

Danke schön allen Leuten, die irgendwie helfen wollten oder geholfen haben!

Nur die Farbe vom Haus kann nicht bezaubern.

À propos bad words, diesen really bad words - Video mit tollen Mädels, die mit der Böse der Ungerechtigkeit kämpfen: [Potty-Mouthed Princesses Drop F-Bombs for Feminism by FCKH8.com]: